Nasz człowiek w Egipcie: magiczne słowo „bezpieczeństwo”

2013-12-11 14:02:18 (ost. akt: 2014-01-11 21:24:57)

Jeżeli gdzieś w Egipcie na ulicy w Hurghadzie czy Luxorze powiesz, że jesteś z Polski, prawie na pewno usłyszysz: „Polska, Adam Małysz" – i to z całkiem poprawną wymową.

Nasz człowiek w Egipcie: magiczne słowo „bezpieczeństwo”

Najnowszy i największy meczet w Hurghadzie

Autor zdjęcia: Adam Bartnikowski

Nie mam pojęcia, skąd w tym gorącym, pustynnym kraju (ok. 93% powierzchni zajmuje pustynia) taka popularność naszego mistrza skoków narciarskich. Bywalcy utrzymują, że Egipcjanie nie mają pojęcia, kim jest Adam Małysz – po prostu przywołują to nazwisko, które gdzieś usłyszeli lub wynaleźli w Internecie jako jeden z symboli Polski za granicą.

Minister przekonuje: jest bezpiecznie


Podobno w Egipcie jest wciąż niebezpiecznie. Osobiście nie zaobserwowałem niczego niepokojącego, ale przebywałem w kurorcie nad Morzem Czerwonym, podczas gdy zamieszki i starcia pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami prezydenta Mohammeda Mursiego mają miejsce przede wszystkim w stolicy kraju Kairze.
Znalazłem się w grupie 100 dziennikarzy polskich, uczestniczących w VII Kongresie Polskich Mediów w Hurghadzie, na zachodnim brzegu Morza Czerwonego. Formalnie gościł nas Minister Turystyki Egiptu Hisham Zaazou. Podczas spotkania w sali konferencyjnej hotelu Sunrise Royal Makadi w Hurghadzie minister przekonywał nas, że niepokoje społeczne, walka polityczna to wewnętrzne sprawy Egipcjan. Wszystko to dzieje się w zupełnie innym wymiarze, który do turystyki nie przenika. Co prawda sami gospodarze nie zalecają indywidualnych wycieczek do Kairu - na co zdecydowała się niewielka grupka uczestników naszego kongresu – ale już basen Morza Czerwonego pozostaje spokojnym, przyjaznym turystycznym rajem. Jeździliśmy i chodziliśmy po Hurghadzie grupowo i indywidualnie nie będąc w najmniejszym nawet stopniu niepokojeni przez mieszkańców. Oczywiście wyjąwszy nachalne “ataki” sklepikarzy i ulicznych handlarzy, od których naprawdę trudno się opędzić bez zawarcia choćby najdrobniejszej transakcji.

Hotel jak miasto


Hotel Sunrise Royal Makadi, w którym nas goszczono, dysponuje imponującą liczbą 480 pokoi, co oznacza możliwość jednorazowego przyjęcia ok. 1500 gości. Takie giganty możemy co prawda znaleźć i w Polsce, choćby w grupie Gołębiewski. Tyle że takich lub podobnych hoteli w samej tylko Hurghadzie jest co najmniej 250, a może 270! Każdy taki hotel to bez przesady osobne miasteczko, z kilkoma restauracjami, basenami, niezliczonymi punktami serwującymi napoje z procentami lub bez, a nawet własnymi aptekami – jak w naszym Royalu. Do tego własny kawałek morskiej plaży, przystanie ze statkami, którymi można popłynąć w głąb morza i ponurkować nad rafami koralowymi.
Cały ten gigantyczny przemysł turystyczny jest perfekcyjnie zorganizowany – i to kolejna niespodzianka dla przybysza z Europy, który stereotypowo wyobraża sobie Arabów jako naród miłych bałaganiarzy, najchętniej posługujących się arabskim odpowiednikiem słynnego hiszpańskiego mañana. Nic z tych rzeczy; Egipcjanie już dawno zrozumieli, że turysta, zwłaszcza zagraniczny, przede wszystkim z Europy, to - mówiąc skrótowo - ich główny pracodawca. Bez turystyki nie ma rozwoju Egiptu, nie ma pracy, nie ma dochodów.

Dziesięciu na jedno łóżko


Egipcjanie boleśnie to odczuli podczas ostatnich dwóch lat, kiedy to rewolucyjne wstrząsy w ich kraju spowodowały raptowny spadek liczby przyjeżdżających nad Nil turystów. Turyści z krajów zachodnich praktycznie zniknęli, w przypadku Polaków był to spadek mniej więcej trzykrotny. Tylko Rosjanie i Ukraińcy nie przejmują się sygnałami o niebezpieczeństwie i walą do Egiptu jak w dym.
Egipcjanom żal jednak tego miliona Polaków, którzy co roku odwiedzali ich kraj. Któryś z menedżerów hotelowych przedstawił nam wyliczenie, z którego wynikało, że każde łóżko hotelowe generuje tam aż 10 miejsc pracy. Można sobie zatem wyobrazić skalę zjawiska bezrobocia; jak powiedział nam generał Ahmed A. Allah, gubernator Morza Czerwonego (cokolwiek to oznacza), po egipskiej rewolucji pracę w turystyce straciła tam mniej więcej połowa zatrudnionych.
Wracając do tych 10 miejsc pracy na jedno łóżko; u nas takie proporcje byłyby nie do pomyślenia. Trzeba jednak wczuć się w miejscowe realia. Płace są tam stosunkowo niskie (średnie zarobki to równowartość ok. 200 dolarów), życie dość kosztowne (litr mleka kosztuje w przeliczeniu 8 złotych), więc praca w turystyce, gdzie przecież zawsze może coś dodatkowo kapnąć od bogatych “bladych twarzy”, jest wielce pożądana. Obsługa hoteli jest dwu- a może i trzykrotnie liczniejsza, niż w Europie. Jak żartował prezes Stowarzyszenia Polskich Mediów Marek Traczyk, znawca świata arabskiego, tam jeden jest od krojenia pieczywa, inny od jego umieszczenia na tacy, a trzeci od wniesienia tej pełnej tacy na salę restauracyjną. Oczywiście jest w tym żarcie sporo przesady, ale prawdą jest, że turysta tam praktycznie nigdy na nic nie czeka. Dzięki temu nawet w tych gigantycznych hotelach, rozłożonych na ogromnych przestrzeniach, każdy czuje się osobiście dopieszczony.
cdn.
Adam Bartnikowski
Ten film nakręcił mój młody kolega z Gdańska Mikołaj Polak z radioeuro2016.pl. Widzimy tu najsłynniejsze zabytki Luxoru (świątynia w Karnaku, świątynia Hatszepsut), a także niektóre ciekawe miejsca w Hurghadzie, m.in. największy (i najnowszy) meczet, kościół koptyjski (odłam katolicyzmu), migawki z przejażdżki quadami po pustyni, wizytę w wiosce beduińskiej i wieczorek artystyczny w wykonaniu tancerzy i fakira.


Na mapie oznaczyliśmy lotnisko w Hurghadzie.



Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB