Zgodnie z obietnicą daną moim synkom zajrzałem do Zoo w Central Parku - ale nie znalazłem tam Pingwinów z Madagaskaru
Autor zdjęcia: Marek Bartnikowski
Marek Bartnikowski z Krakowa postanowił wybrać się na nietypową wycieczkę: przez całe Stany Zjednoczone. Marek ma 38 lat, pochodzi z Olsztyna, ale od kilkunastu lat mieszka w Krakowie, gdzie prowadzi własną, dobrze prosperującą firmę informatyczną. Do USA pojechał za własne pieniądze, zdany na własną pomysłowość i przedsiębiorczość. Chciał poznać nie tylko Amerykę, ale i Amerykanów, zatem zaplanował, że będzie szukał noclegów w prywatnych domach w systemie tzw. couchsurfingu. Marek zgodził się, aby kolejne odcinki jego zapisków publikować w naszym serwisie. Dzisiaj część czwarta.
Szukając ławki Woody Allena
Korzystając z wolnego czasu poszedłem na spacer do Central Parku, który znajduje się zaledwie 0.6 mili od mieszkania. W Central Parku wszyscy biegają. Tak dużo biegaczy wcześniej widziałem jedynie na jakichś zawodach. Biegają we wszystkich kierunkach i nawet jest ulica, na której jest ścieżka do biegania.
Zaszedłem też do Central Park Zoo, zgodnie z obietnicą daną moim synom, ale niestety pingwinów z Madagaskaru nie było, Pewnie przeprowadzają właśnie jakąś akcję, która ma ocalić świat.
Wieczór u Kathy
Nadszedł wreszcie wieczór i umówiony obiad u Kathy - matki chrzestnej Sashy i przyjaciółki rodziny. Zaczęło się od niezłego przeżycia, czyli łapania taksówki na Broadway Street. Wygląda to dokładnie tak, jak na amerykańskich filmach. Staje się na ulicy, macha i po chwili jest taksi. Po Manhattanie krąży nieustannie mnóstwo taksówek, więc naprawdę łatwo jest coś złapać.
Kathy to bardzo wesoła i uśmiechnięta kobieta, która pracuje dla Time. Nie wspomniałem chyba, że Colin z kolei pracuje dla Forbes, więc towarzystwo miałem wyborowe. Kathy mieszka w Harlemie, czyli w północnej części Manhattanu, w nowej kamienicy. Mieszkanie ma urządzone bardzo gustownie, ze sporą liczbą interesujących reprodukcji na ścianach.
Przez cały wieczór próbowałem nadążyć za nimi, o czym w ogóle mówią i czułem się nieco niezręcznie, nie mogąc brać czynnego i ciągłego udziału w dyskusji jak to mam w zwyczaju. Przyczyny tego stanu były dwie - pierwsza - nie wszytko rozumiałem, bo towarzystwo używa bardzo wyszukanego języka i druga - nie jestem na bieżąco ze wszystkimi wystawami w muzeach w Nowym Joru i jego kulturalny życiu w ogóle. Ogólnie tragedii jednak nie było, bo udało się pogadać trochę o Korei Północnej, którą się swego czasu dość mocno interesowałem i o Hitchensie (1949-2011, amerykański pisarz, dziennikarz i krytyk literacki – red.) , którego czytam, a którego oni oczywiście znają i uwielbiają. Generalnie czułem się, jakbym wskoczył w scenę z filmu Woodego Allena, w której rozmawia się o bieżących sprawach kultury Nowego Jorku - naprawdę piękne uczucie i nim starałem się upajać (oprócz upajania się pyszną kolacją przygotowaną przez Kathy i prosecco kupionym przez Emily).
Potem wróciliśmy do domu, gospodarze udali się na zasłużony odpoczynek, a ja do pobliskiego kluczy Cleopatra koncert jazzowy.
Jazz i piwo za 9 dolców
Ewidentnym liderem zespołu, który prowadził cały koncert, był pianista. Naprawdę był fajny i czuło się, że stara się zachęcić pozostałych do zaangażowania i improwizacji. Oprócz saksofonistki, zachęcał też perkusistę - młodego Murzyna - do tego stopnia, że przy jednym z utworów, nie mogąc go zmotywować do solówki, odszedł po prostu od fortepianu i wtedy chłopak dał z siebie naprawdę sporo. W tej właśnie knajpie zapłaciłem 9 dolców za piwo, było to najdroższe piwo, jakie piłem w życiu.
Marek Bartnikowski
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez