Marek Bartnikowski z Krakowa postanowił wybrać się na nietypową wycieczkę: przez całe Stany Zjednoczone. Marek ma 38 lat, pochodzi z Olsztyna, ale od kilkunastu lat mieszka w Krakowie, gdzie prowadzi własną, dobrze prosperującą firmę informatyczną. Do USA pojechał za własne pieniądze, zdany na własną pomysłowość i przedsiębiorczość. Chciał poznać nie tylko Amerykę, ale i Amerykanów, zatem zaplanował, że będzie szukał noclegów w prywatnych domach w systemie tzw. couchsurfingu. Marek zgodził się, aby kolejne odcinki jego zapisków publikować w naszym serwisie. Dzisiaj część piętnasta.
Ostatni dzień w SF (i Oakland)
Ostatnią noc spędziłem w Oakland obok San Fracisco. Wyszło to trochę przypadkiem, bo miałem spać w SF, ale już sam w mieszkaniu Sarah. Jej facet zaproponował, że chętnie mnie przenocuje u siebie w Oakland i rano jeszcze zawiezie na autobus do SF, bo i tak jedzie do pracy. Więc dlaczego nie, tym bardziej, że chwalił się, że ma duże, fajne mieszkanie.
Tak więc pojechaliśmy do Oakland i od razu udaliśmy się do restauracji japońskiej coś zjeść. Menu było dość rozbudowane, ja byłem głodny bardzo. Więc zamówiłem coś o długiej skomplikowanej nazwie, nie mając pojęcia co dostanę. Dostałem kawałki surowej ryby i ryż. Nawet niezłe.
Jadę do LA!
Autobus miałem o 8 rano, na moście korki, więc wyruszyliśmy z Oakland o 6.45. Ruch gigantyczny, więc mimo, że to tylko 20 km, jechaliśmy 45 minut (czyli tak jak się przebić przez Kraków o tej porze). Wygodnie usadowiłem się w autobusie linii MegaBus i niezbyt wyspany ruszyłem do Los Angeles. Już po 45 minutach autobus miał pierwszy i jedyny przystanek. Zgadnijcie gdzie? W Oakland! Zamiast się zrywać o 6 rano, mogłem pospać do 8 i spokojnie złapać ten autobus w Oakland - tylko nie wiedziałem, że będzie tędy jechał.
W trakcie podróży diametralnie zmienił się mój plan z namiotami i karimatą. Stało się tak dlatego, że zacząłem szukać, co naturalne, odpowiednich kempingów, na których będę mógł spać. Na pierwszy ogień wziąłem Joshua Tree. Owszem, sporo jest tam kempingów. Wyglądają jak na zdjęciu, czyli kompletnie bez żadnej infrastruktury, nawet bez wody. Co za tym idzie nie ma pryszniców, nie ma też elektryczności, czyli nie ma też żadnej kuchni, umywalek, gazu - słowem nie ma tak po prostu niczego. Oddajmy im uczciwie - jest toaleta. Nawet murowana, ale pod muszlą po prostu dziura w ziemi.
Niestety musiałem z tym poczekać do przedmieść LA, bo w USA nie ma zasięgu poza miastami. Wysłałem więc cztery zapytania last minute do ludzi w okolicach Palm Springs i Joshua Tree.
Rent a car
Dojechałem do LA planowo. Po drodze minęliśmy Los Angeles River, która wygląda dość osobliwie. Wyczytałem, że prawie cała jest wybetonowana. Niezła rzeka, co?
Udałem się do Fox Car Rental, niedaleko LAX (tu kolejna ciekawostka, bo Amerykanie nazywają port lotniczy Los Angeles po prostu LAX, czyli tak jak brzmi jego oznaczenie w systemie IATA [International Air Transport Association]). W sumie to dość wygodnie. W Nowym Jorku też mówili JFK i od razu wiadomo o co chodzi. Ale mówić w Polsce WAW lub KRK to chyba trochę bez sensu.
Jak już formalnościom stało się zadość, Pani dała mi umowę i kazała iść wybrać sobie dowolny samochód ze strefy 6. Poszedłem na parking, strefa 6, stoi masa samochodów, wszystkie otwarte, kluczyki w stacyjkach, a ja nie wiem co robić. W końcu pytam jakiegoś faceta. Ten mówi - wsiadaj pan do dowolnego samochodu i jedź. Tak zrobiłem. Potem jeszcze szlaban, przy którym się zatrzymałem, dałem Pani dokumenty i Pani mówi 'dziękuję' i każe jechać. Na to ja jej pokazuje, że zderzak uszkodzony (wcześniej nie zwróciłem uwagi) i siedzenie poplamione. Pani na to, że jej to nie interesuje i ważne są tylko duże uszkodzenia.
Ostatecznie Pani zaznaczyła też zderzak, ale siedzenia już odpuściła. Faktycznie jak oddawałem samochód tydzień później, nikt się w ogóle mu nie przyglądał.
W drogę!
Dobra, mam samochód! Fajny, elegancka Toyota Camry, oczywiście automatyczna skrzynia - naprawdę duży, komfortowy samochód.
W międzyczasie jeden człowiek z CS z Palm Springs odpowiedział, że co prawda miał niedawno goście, ale jak niczego nie znajdę, mogę u niego przenocować jedną noc. Na razie tylko on się zgodził, więc napisałem mu, że jak nikt mi nie potwierdzi, to chętnie skorzystam (byłem niemal pewny, że nikt się nie zgodzi, była już godzina osiemnasta).
Jak już się wygodnie rozsiadłem się w samochodzie, wyjąłem z dumą z mojej torby przyrząd, który przywiozłem ze sobą z Polski. Nawet dwa! Pierwszy to uchwyt na komórkę, taki, który się przysysa do szyby, drugi to ładowarka samochodowa do komórki. Zamontowałem to wszytko, odpaliłem mapy google, zaprogramowałem Palm Springs i ruszyłem w drogę.
Amerykańskie autostrady przyprawiają o ból głowy przy pierwszym zetknięciu. Ruch jest tak ogromy (ruszyłem w godzinach szczytu), że naprawdę trudno to opisać. W miastach i na ich obwodnicach standardem są pięcio- czy ośmiopasmowe autostrady, z wszystkimi pasami zawalonymi tak, że samochody jadą od siebie w odległości kilku metrów.
Palm Springs
W ciągu około dwóch godzin dotarłem do Palm Springs, gdzie zadzwoniłem do mojego gospodarza in spe, żeby go zamienić na gospodarza ex nunc, co się oczywiście udało.
Gary mieszka w Palm Springs od kilku lat i jest wyraźnie zachwycony tym miejscem. Faktycznie jest urokliwe, położone w dolinie pomiędzy Joshua Tree i górami Santa Rosa. Miejscowość jest kurortem dla bogatych mieszkańców LA i San Diego, którzy tłumnie przyjeżdżają tu na weekendy. Gary wynajmował mieszkanie w parterowym budynku, składającym się z kilku mieszkań. Naprawdę urokliwe miejsce.
Gary okazał się bardzo przyjacielski, a w miarę upływu czasu, aż za bardzo przyjacielski. Zagrał mi na pianinie (fajnie grał), potem puszczał mi jakieś bardzo interesujące według niego filmy przyrodnicze, potem pokazywał mi, jak się uczy hiszpańskiego z tabletu. Niby wszytko normalnie, ale w pewnym momencie zauważyłem, że siedzi coraz bliżej mnie. Wstałem w końcu (siedzieliśmy na sofie) i chyba kolega zrozumiał, że nie będzie dzisiaj seksu ze mną, więc sam zaproponował, że pora spać. Tak, najwyższa pora spać (osobno).
Następnego dnia wyruszam zwiedzać Joshua Tree, pustynie Mojave i potem jadę do Vegas.
Marek Bartnikowski
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez