Odkrywanie Tajlandii (1)

2011-06-22 13:40:11 (ost. akt: 2011-07-06 21:49:31)

Tajlandia tak jak Mazury jest rajem dla wodniaków wszelakiej maści. Z tą małą różnicą, że woda tutaj ma 28-29 stopni przez prawie cały rok.

Tajskie dziewczyny są piękne egzotyczną subtelnością  i wiotkością sylwetek i są zawsze uśmiechnięte

Tajskie dziewczyny są piękne egzotyczną subtelnością i wiotkością sylwetek i są zawsze uśmiechnięte

Autor zdjęcia: Ryszard Wierzbicki

Ko Samui, Tajlandia, Grudzień 2010
To moja kolejna podróż po Azji i kolejny raz Tajlandia, która stała się dla mnie nie mniej ważna, niż Mazury. Tym razem postanowiłem poznać wyspy południowo-wschodniej części zatoki syjamskiej w prowincji Surat Thani. Zatem rozpoczynam swoją tajską przygodę od Ko Samui, trzeciej co do wielkości wyspy Tajlandii.

Życie rodzinne, czyli reality show
Wieczór minął w rytmie leniwego klimatu charakterystycznego dla Maenam w północnej części wyspy Ko Samui. Bungalow, w którym mieszkam, przylega do innego, a ten do jeszcze kolejnego. Wszystkie stoją w dwuszeregu. Palmy wokoło dają cień za dnia, a wieczorem korespondują swoim wizerunkiem z barwami zachodzącego słońca. Wejścia domostw za dnia zwyczajowo są uchylone szeroko. Zatem niezamierzenie stajesz się uczestnikiem i obserwatorem życia innych ludzi, którzy swoją prywatność odkładają na czas nocny. Zanim jednak noc nastanie doświadczam swoistego reality show - celebrowania życia rodzinnego przy otwartych drzwiach. Ojciec pucuje swoją Yamahę na wysoki połysk, żona prasuje na tarasie, dorabiając tym zajęciem wraz z praniem do budżetu domowego 30 bahtów za kilogram, syn zaś siedząc na posadzce w drzwiach wejściowych rysuje coś z zacięciem.
O godzinie 22.00 jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystkie uchylone wcześniej drzwi zamykają się i wszyscy mieszkańcy chowają się do wnętrz swoich domów.
Gorąca noc na Samui, w Tajlandii. Za ścianą chrapie właściciel miejsca, które stało się moim tymczasowym domem. Lokalny policjant, po ciężkim noworocznym tygodniu ujarzmiania niesfornych motocyklistów, ma prawo być zmęczony. Wczoraj zaprezentował mi swoją odznakę, odsłaniając przy tym tors pokryty komiksem tajskich tatuaży. Zrobił to chyba wcale nie dlatego, żeby mi zaimponować czy wzbudzić respekt, ale raczej zagaić rozmowę. Mój sąsiad i właściciel bungalowu, ojciec rodziny, w przerwach miedzy nadawaniem komunikatów przez służbowe walkie talkie do podwładnego albo przełożonego na posterunku, wychodzi przed swój dom pograć z synem w piłkę, potem nawiązać rozmowę z sąsiadem, który właśnie z hałasem wjechał na podwórko swoim pick’upem.

Ja jako kucharz
Jadam „na mieście”, a właściwie przyrządzam sobie sam niewyszukane wegetariańskie dania w pobliskich 4-6 stolikowych rodzinnych restauracyjkach. Czasami trafiam do większych foodcotów, gdzie właściciel udostępnia mi kuchnię na czas mojego happeningu kulinarnego, ku uciesze nielicznych Europejczyków spożywających swoją kolację. W wieczornych godzinach szczytu jest to wygodny sposób na odciążenie kucharza od nawału zleceń. Znajduję więc swojego wouk’a i do dzieła. Po kilku tygodniach czuje się jak domownik. Dwoje dzieci właścicieli miejsca mojej kucharskiej inicjacji początkowo nieufnie, z czasem zaczynają mnie postrzegać jak pełnoprawnego użytkownika kuchni.
Często spotykam Jo, miejscowego obiboka, którego ujmująca prostota zjednała moją sympatię. Zawsze go mijam w drodze z i do Coco Palm, gdzie uczę nurkowania gości ośrodka . Nie sposób przejść obok miejscowych mieszkańców jeżeli mieszkasz tu dłużej niż tydzień, nie zatrzymując się na chwilę, żeby pogadać. Jo jest typem z gatunku „Tu i Teraz”. Jak większość wyznawców buddyzmu obchodzi go to, co się dzieje w tej właśnie chwili. Działa to w ten sposób, że gdy na przykład zapytam Jo, czy może mi wybrać jakiś pleciony rzemyk do podarowanego mi w Kambodży małego posążka Buddhy (Jo właśnie tego rodzaju wyroby sprzedaje), on odpowie: „I will find it for you” (coś dla ciebie znajdę). Jutro ten sam dialog zostanie powtórzony, aż po tygodniu wymieniania grzeczności tego rodzaju, przystanę na dłużej, usiądę na kamiennych schodach jego chatki życząc Happy New Year. Wtedy Jo wstaje, mówi coś po tajsku do swojej żony, za chwilę ona przynosi ze swojej kolekcji najładniejszy z rzemyków wraz z wizerunkiem powszechnie szanowanego mnicha w Tajlandii i daje mi go w prezencie. Tak właśnie funkcjonuje „Tu i Teraz”.
Tajskie dziewczyny są piękne egzotyczną subtelnością i wiotkością sylwetek. Są zawsze uśmiechnięte, a na widok „farangów” (farang w potocznym rozumieniu to biały facet nadziany kasą) reagują sakramentalnym „welcome”, kiedy właśnie mijasz jakiś przydrożny kramik. Gdy natomiast demonstracyjnie oglądasz się za atrakcyjną, młodą dziewczyną na ulicy, pogwizdując przy tym, możesz liczyć na szczery uśmiech z jej strony, a nawet i rozmowę. W Europie takiej reakcji się nie spodziewaj. Prędzej dostaniesz w twarz, albo przynajmniej obdarowany zostaniesz karcącym spojrzeniem, i to nie tylko przez samą adresatkę twoich zalotów, ale również przez gawiedź wokół.

Tanie nurkowanie - nie polecam
Samoloty na Ko Samui lądują kilkadziesiąt razy dziennie. Są to wyłącznie rejsy „domestic” czyli lokalne. Dlatego planując przylot na Samui musicie uwzględnić przesiadkę w Bangkoku. Lądowanie na krótkim pasie miedzy palmami pozostawia niezapomniane wrażeniai, a wnętrze hali przylotów da się porównać wielkością z Dworcem Głónym PKP w Olsztynie. Natomiast atmosfera jest tu zgoła inna.
Bliskość zagłębia nurkowego Ko Tao i wyspy Ko Phangan, będącej miejscem pielgrzymek backpackersów, powodują nieustający napływ „przesiadkowiczów” na Ko Samui. Liczne szkoły nurkowe oferują kursy PADI, SSI, CMAS oraz nurkowania po najniższych cenach w Tajlandii. Niekoniecznie przekłada się to na wysoki poziom zdobytych w ten sposób umiejętności nurkowych. Ko Tao uchodzi w opinii znawców za fabrykę instruktorów. Dlatego też profesjonalne certyfikaty nurkowe zdobyte na tej wyspie lądują z reguły na spodzie pliku z aplikacjami w procesie rekrutacji kandydatów do renomowanej szkoły nurkowej.
Promy Lamprayah odpływają z Ko Samui kilkanaście razy dziennie, przewożąc niezmierzone rzesze turystów wszelakich wyznań, kolorów skóry i narodowości głównie w kierunkach Ko Tao, Ko Phangan czy Ko Nangyuan. Ko lub Koh to po tajsku „wyspa”.


Mumia w ciemnych okularach
Ko Samui to ulubione miejsce wakacyjne turystów niemieckich, którzy wracają na wyspę co roku, do tego samego ośrodka, tego samego bungalowu a często nawet tego samego stolika przy basenie hotelowym. Możliwe, że z powodu słynnego sponsoringu budowy jednego z miejscowych barów/restauracji Bamboo przez niemiecką stację RTL, Samui stało się miejscem ulubionym przez naszych zachodnich sąsiadów. Tym się różnią Polacy od innych nacji, że my rzadko wracamy w te same miejsca, wychodząc chyba z założenia, że szkoda nam życia na „powtórki”.
Polaków na Ko Samui jest niewielu, a ci, których poznałem są raczej Niemcami polskiego pochodzenia, chociaż wydaje im się inaczej.
Na Ko Samui atrakcji turystycznych jest kilka, że wymienię tylko kilka z nich. Matka i Ojciec czyli dwie skały przybrzeżne o kształtach cokolwiek erotycznych.
Złoty Budda, posąg na monumentalnym wzgórzu, stanowi znak rozpoznawczy i wizytówkę wyspy zarazem. Czemu „złoty”? Chyba dlatego, żeby mnisi opiekujący się posągiem mieli powód do nieustających zbiórek darowizn na złotą farbę do nieustannego poprawiania jego wizerunku.
Zmumifikowany mnich z kolei to kuriozalne sanktuarium faktycznego mnicha, który rzekomo przewidział datę własnej śmierci i w oczekiwaniu na ten fakt dokonał żywota w pozycji siedzącej. Najciekawsze dla turystów w tej historii jest jednak co innego. Z uwagi na nieubłagany upływ czasu mumii kilka lat temu w sposób naturalny wypadły oczy i od tego czasu spogląda na nas przez ciemne okulary.
Nie te atrakcje jednak stanowią o niepowtarzalności Ko Samui. Urok tego zakątka świata polega na kombinacji atmosfery wakacji, szumu fal, lazuru wody, słońca i chillout'owej muzyki płynącej z oddali. Północna dzielnica wyspy o nazwie Maenam oferuje kilka urokliwych zakątków w takiej tonacji. Buddha Bar należy odwiedzać na krótko przed zachodem słońca nad Maenam. Doprowadzeni na miejsce głosem Bob Color Rob Wiedijk, który chodząc po plaży z mikrofonem, intonując standardy muzyki popularnej wprowadza nostalgiczną atmosferę, doświadczysz doznań wartych zapisania w pamięci na długo.
Zwolennicy silniejszych doznań znajdą coś dla siebie w dzielnicy Chawang i Lamai, gdzie szczególnie „by night” dzieje się, oj dzieje. Niezliczone bary oferują rozrywkę na wyższym poziomie adrenaliny. Sobotnie wieczory w szczególności w Lamai upływają w klimacie lokalnych turniejów Thai Boxingu. To wydarzenie zarówno dla turystów, jak i tubylców. Przy butelce lokalnego Changa czy Singi w dłoni można doświadczyć emocji rodem z „Kickboksera” czy tajskiego przeboju kina akcji „Ong Bak”. Przy odrobinie szczęścia zdołasz uścisnąć obandażowaną dłoń tajskiego mistrza bądź przyłapać go na modlitwie przed walką.
Zobacz walkę tajskich bokserów:


W Tajlandii miejscowa odmiana boks uprawiana jest także przez kobiety. W damskim wydaniu jest bardziej okrutny, a co za tym idzie, bardziej widowiskowy. Stąd każdy turniej w sobotni wieczór w Lamai musi być okraszony przynajmniej dwiema walkami w wydaniu żeńskim.
Swoistym kuriozum tajskiej rzeczywistości jest zjawisko Lady Boys, czyli po naszemu transseksualizmu. Piękna dziewczyna z dziwnie wydatnym nosem czy jabłkiem Adama nie budzi tutaj niczyich emocji, nie licząc blado-białych turystów, w szczególności z Europy. Nikogo nie dziwi powszechnie spotykany kelner Lady Boy. Taka jest Tajlandia.
Ryszard Wierzbicki

O autorze
Olsztynianin, od 5 lat na emigracji, humanista z wykształcenia, podróżnik, fotograf i płetwonurek z zamiłowania. Ukończył I LO im. Adama Mickiewicza w Olsztynie i Uniwersytet Gdański.
Od czasu swojego wyjazdu z Polski w 1996 roku odbył wiele egzotycznych podróży, głównie w rejony południowo-wschodniej Azji.
Zajmuje się również wolontariatem, wspomagając głównie projekty przyjaciela z Tajlandii w rejonie Chiang Mai i Chiang Rai o nazwie Hilltribe in the City (www.hilltribeinthecity.org oraz www.stuandthekids.org).
Materiały z podróży zamieszcza na Facebooku (www.facebook.com/ryszard.wierzbicki) i własnej stronie www.instanttravelling.ning.com

Zobacz wyspę na mapie




Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB