Z własnym łóżkiem po Europie

2011-08-05 13:58:42 (ost. akt: 2011-08-05 14:21:19)

Nasza reporterka postanowiła zwiedzać Europę, nie oglądając się na problemy i koszty, związane z nocowaniem w hotelach. Nie lubi jednak niewygód związanych z biwakowaniem w namiocie. Znalazła inny sposób. Zobaczcie jaki.

Wenecja

Wenecja

Autor zdjęcia: Ada Romanowska

Ślimak ma dobrze, bo podróżuje z domem na plecach. My mamy lepiej, bo jeździmy po Europie z własnym łóżkiem. Jesteśmy lepsi od ślimaka, bo... szybsi. Zrobienie kampera własnymi rękami to też pomysł na oszczędne zwiedzanie świata. I jaka satysfakcja!

Wszystkiemu winien jest Louis de Funes, a właściwie Ludovic Cruchot, czyli bohater „Żandarma z Saint-Tropez”. Tak facet ganiał na ekranie, że aż się nam zachciało — mnie i Zbyszkowi, mojej drugiej połowie — zobaczyć jego komisariat na żywo. Ale jak pojechać do Saint-Tropez? Pociągiem? Odpada. Za długo, za męcząco. Samolotem? Polecimy w jedno miejsce — do pobliskiej Nicei i niewiele zobaczymy. Samochodem? Ale gdzie spać? Hotele na Lazurowym Wybrzeżu zabijają cenami. Może więc podróżować palcem po mapie? Odpada! Jesteśmy za bardzo łakomi na takie zabawy. Mamy wielki apetyt na zwiedzanie. Lubimy się przemieszczać, wpadać tu i ówdzie, smakować to i tamto, żeby potem wspominać. Żeby spakować sporą walizę wspomnień na stare lata.

Przepis na podróż


Zanim zaczynam pisać ten tekst, Zbyszek przykazuje mi: „Napisz, że mam pomysły czasem genialne, czasem szalone, a czasem takie sobie”. Coś w tym jest, bo to właśnie on pewnego dnia mówi: „Kupmy samochód z pustą paką i przeróbmy go tak, aby w nim spać. Potem pojedziemy do Saint-Tropez”. Czy to pomysł szalony? Genialny? Nie potrafię włożyć go do żadnej szuflady, ale wiem, że nie jest byle jaki. Zaczynamy więc przeszukiwać serwisy aukcyjne i w końcu trafiamy na białego, niemieckiego „nastolatka” w przystępnej cenie. Teraz tylko po niego jechać, kupić i zakasać rękawy. A dlaczego nie zainwestować w oryginalnego kampera? Żeby kupić porządny samochód, trzeba wyłożyć grubo ponad 30 tysięcy. Tańsze mają już ponad dwadzieścia na karku, a o stanie silnika trudno coś powiedzieć. Atutem jest tylko domek przymocowany do szoferki. Jego wnętrze też często pozostawia wiele do życzenia...

Kłujące plastry


Pusta paka naszego auta wygląda przerażająco. Od czego tu zacząć? Od łatania dziur! Znajdujemy kilka małych w podwoziu, więc kupujemy matę szklaną, żywicę epoksydową i zaczynamy łatać. Na szczęście szczelin nie ma wiele, więc szybko przychodzi czas na dalszą zabawę. Potem wyciszamy i ocieplamy samochód. Do tego służy nam wełna mineralna kupiona w markecie budowlanym. Za tę część odpowiedzialna jestem ja, więc chwytam za pędzel, nasączam go w kleju i przyklejam do ścian samochodu miękkie i kłujące w palce plastry. W dwa wieczory wygłuszam całą pakę, a Zbyszek w tym czasie zajmuje się elektryką. Wymyśla, że w samochodzie musimy mieć kontakt na 220V i światło na suficie włączane jak w domu — zaraz przy wejściu. I jak mówi, tak robi. W międzyczasie odwiedza nas kurier, który przywozi kupiony w internecie składany fotel z karetki. Widać, że swoje przeżył, ale lepszego nie mogliśmy znaleźć. Przywiercamy go do grodzi, jaka dzieli pakę z szoferką. Służą nam do tego dwa płaskowniki.

Guma i światło


Kolejny punkt naszej zabawy to osłonięcie ścian paki. Kupujemy płytę pilśniową, wycinamy ją na wymiar i przymocowujemy do stalowych elementów samochodu. Pod spodem ukrywamy wszystkie kable. Na płytę przyklejamy wykładzinę, która zamienia nasze autko w przyjemne pomieszczenie. Aż nie chce się z niego wychodzić! Na podłogę — też wygłuszoną — kładziemy z kolei gumowaną wykładzinę. Na suficie montujemy trzy halogeny i zacieramy ręce — teraz tylko meblować i w drogę!

Spanie ze styropianu


Wyposażenie wnętrza nie może być ciężkie, bo każde obciążenie wpływa na zużycie paliwa. A im mniej samochód pali, tym lepiej. Znajdujemy więc w szwedzkim markecie granatową rozkładaną kanapę, która idealnie pasuje do naszego wnętrza, a w dodatku zrobiona jest ze styropianu! Trafiony, zatopiony! Dwie osoby mieszczą się na niej idealnie, więc nie ma co grymasić — lepszej nie znajdziemy. W tym samy sklepie dokupujemy wiszące materiałowe — miękkie i lekkie — szuflady. Przeznaczone są do szafy, ale montujemy je na haczyku zwisającym z sufitu i wciskamy między oparcie kanapy i ściankę.

Bambus i panele


Kanapę wciskami między nadkola — oparciem w stronę tylnych drzwi. Tuż za nią stawiamy kufer zbity z paneli podłogowych (cienkie, lekkie i wytrzymałe). W środku będziemy przechowywać pościel i luźne drobiazgi. Tuż obok stawiamy dodatkowy akumulator, dzięki któremu mamy prąd! Nie chcemy obciążać tego, który służy silnikowi. Dokupujemy też przetwornicę prądu i dzięki niej możemy ładować komórki, laptopa albo baterie do aparatu. W ładowaniu akumulatora z kolei pomaga nam panel słoneczny, który znajduje swoje miejsce na dachu. Między kufer a oparcie wkładamy drewnianą kratkę ogrodową, która zazwyczaj upiększa ludziom balkony. Dzięki temu nic z tyłu — jeśli postawimy coś na kufer — nie poleci nam na głowy. Kratkę oczywiście przycinamy na wymiar, a żeby ją zasłonić, wieszamy roletę z bambusa. Też przycięta wedle potrzeb. Wygląda wyśmienicie!

Prysznic na stacji


A gdzie toaleta? Tego brakuje w naszym samochodzie, ale w dzisiejszych czasach każda stacja benzynowa ma WC, a nawet prysznic. Można się umyć za ok. 5 zł lub 2 euro. Można też kombinować i myć się za darmo w toaletach dla niepełnosprawnych. Wygodnym wyjściem z sytuacji jest też wizyta na kempingu. Ceny za nocleg w Polsce wahają się ok. 30 zł za samochód i dwie osoby, a za granicą trzeba wyłożyć ok. 6-7 euro.

Lodówka i krzesełka


Na wyposażeniu naszego samochodu znajduje się też składany stolik, który zajmuje śmiesznie mało miejsca, a bez którego nie wyobrażam sobie żadnego posiłku. Do tego dorzucamy jeszcze dwa składane krzesełka, butlę na gaz i czajnik, żeby zagotować wodę na kawę, herbatę albo zupkę chińską. Ważna jest też lodówka samochodowa, która w swoim wnętrzu kryje podczas każdej podróży chleb, konserwy i słodycze. Schłodzona woda w ciepłych krajach też okazuje się być na wagę złota!

Croissanty przed Cannes


Samochód zrobiony, więc trzeba się wybrać do Luisa de Funesa. Z wypiekami na twarzy odpalamy autko, które potocznie nazywamy już kamperem i... w drogę! Obieramy kierunek i czujemy się wolni — zatrzymujemy się tam, gdzie chcemy i zwiedzamy to, co nas interesuje. Jedziemy przez Szwajcarię, gapimy się na szczyty Alp, szukamy znanych z reklamy fioletowych krów i nie dowierzamy: nasz własnoręcznie zrobiony kamper zdaje egzamin! Docieramy w końcu do Saint-Tropez, parkujemy pod palmami i cieszymy się, że właśnie spełnia się nasze marzenie. Moczymy nogi w wodzie, jemy croissanty, liczymy ekskluzywne jachty, chodzimy śladami sierżanta Cruchota i planujemy dalsze zwiedzanie. Jest Cannes, Monaco, Nicea... Jest też Mediolan, Werona, Wenecja... Trochę nie po drodze do Polski, ale w końcu od czego ma się samochód z łóżkiem?

W kółko i pod prąd


Saint-Tropez i Wenecja strasznie nas nakręcają na kolejne wypady. Jeździmy sporo po Polsce, zaliczamy też Litwę. Nasza ostatnia podróż trwa prawie dwa tygodnie — zaczyna się w Amsterdamie, a kończy w Barcelonie. Po drodze zaliczamy Goudę, Rotterdam, belgijską Antwerpię, Brukselę, a potem zwiedzamy Paryż, gdzie wspinamy się na wieżę Eiffla. Później odbijamy nad ocean i byczymy się na półwyspie Quiberon. Zaliczamy też La Rochelle, Bordeaux i Lourdes. Wisienką na torcie jest Hiszpania i boska architektura Antonio Gaudiego — m.in. Park Güell i La Sagrada Família. W drodze powrotnej zaliczamy też m.in. Cadaques, gdzie nasze auto ledwo przeciska się przez wąskie i strome uliczki. Po powrocie do Polski licznik pokazuje nam, że zrobiliśmy 7259 kilometrów i spaliliśmy ok. 600 litrów paliwa. Oj, bije po kieszeni, ale wrażenia są bezcenne. A jak w czasie podróży smakują konserwy i pasztet! Palce lizać!

Piętro niżej bez problemów


Zakup „zwykłego auta”, a nie oryginalnego kampera okazuje się trafiony jeszcze z innego powodu. W wielu miastach mobilne domki nie mogą parkować. Inne samochody nie mają takich ograniczeń, co jest wielką wygodą i frajdą. Bo nic tak nie cieszy, jak zatrzymanie się tuż pod wieżą Eiffla! Nic tak nie bawi, jak znalezienie miejsca w cieniu pod palmą. Olbrzymem nie można też wjechać do wielu podziemnych parkingów. W sytuacji, gdy wszystkie wolne miejsca na zewnątrz są zajęte, wjazd „piętro niżej” okazuje się zbawieniem.
Podróżowanie wciąga... Pokonywanie kilometrów uzależnia, a zwiedzanie rozochoca. Zniechęcają tylko ceny paliw, ale im wcześniej zacznie się odkładać na wyjazd, tym więcej można przejechać. Bo przecież podróże kształcą, a to najlepsza inwestycja.
Ada Romanowska
Tu byliśmy

A tak wygląda nasze auto po przebudowie

Na mapie oznaczyliśmy Wenecję, którą widać na głównym zdjęciu do tego tekstu

Tagi:

Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB